Jestem mistrzynią w odwlekaniu dodawania postów. Szczerze powiedziawszy to chęci na otwieranie laptopa mam tyle co nic. Niestety nauki ostatnimi dniami jest dość sporo, co niestety przekłada się na ilość wolnego czasu, którego nie mam prawie w ogóle. Z racji tego, że dostałam parę próśb wstawiam relację z mojego wyjazdu do Częstochowy.
Cały wyjazd był planowany już od dość dawna, a że jak zwykle coś musiało wypaść, więc cały wyjazd wyglądał nieco inaczej. Jednak po dwugodzinnej podróży dojechaliśmy do Częstochowy i po znalezieniu wolnego miejsca wręcz biegiem udaliśmy się do wejścia, albowiem gwałtownie nadciągała za nami (przepraszam za wyrażenie) chmara ludziów, jak to mówi moja koleżanka. Pani sprawdziła plecak, pan uporał się z biletami, więc pozostaje pomknąć na nasze miejsca. Po drodze mijamy studio Polsatu, gdzie panowie ładnie się uśmiechając analizują i przewidują, co też się może na boisku wydarzyć.
Po małych problemach ze znalezieniem miejsca (ja nie wiem, jakim sposobem dalej mam problemy ze znalezieniem krzesełek w Częstochowie, chociaż jestem tam już nie wiem który raz), udaje nam się zając nasze numerki i po obdarzeniu uśmiechem każdego z sąsiadów wyciągam moją lupę i znikam w tłumie.
Tutaj muszę zauważyć, że jak do tej pory nigdy nie było „barierki” oddzielającej nas – kibiców, od mediów. A tutaj proszę, taka mała niespodzianka, ale oczywiście co to dla mnie i po dopchaniu się do przodu już zabieram się do roboty. Po chwili wracam jednak na moje miejsce. To jednak mnie nie zadowala i postanawiam sprawdzić co też z góry widać. Paroma susami docieram po schodach na górę. Nim jednak docieram do celu zatrzymuje mnie widok sklepiku – one zawsze na mnie tak działają. Nie zrażam się nawet faktem, że bardzo miła Pani informuje mnie, że nie ma już koszulek w rozmiarze s,m, ba nawet L. Tutaj następuje chwila przetworzenia informacji i zdania sobie sprawy, że w rozmiarze XL zmieszczę się dwa, jak nie trzy razy, ale dobra biorę.
Z koszulką pod pachą obchodzę całą halą na górnym piętrze i robię sporo zdjęć i niestraszne mi nawet zabójcze spojrzenia panów ochroniarzy, którzy gorliwie wykonywali swoją pracę. I tutaj zastanawiam się, jakby tutaj zwinąć te piękne plakaty z okien. Nie, nie zrobiłam tego (nie wtedy), bo obawiam się, że skończyłoby się to ucieczką przed rozzłoszczonym panem ochroniarzem. Wiem, że nie wszyscy tacy są, ale ja tylko na takich trafiam J
Po trzecim secie postanawiam się jednak zameldować na moim miejscu, żeby przypadkiem ktoś nie pomyślał, że się zgubiłam. I tutaj następuje gwóźdź programu i całego wyjazdu do Częstochowy. Powoli kieruję się do zejścia na dół. Poprawiam właśnie coś w aparacie, kiedy zauważam nie ziemi leżącą tabliczkę. Oczywiście cała biała. Jednak ciekawość bierze górę. Powolutku, żeby nikt nie zwrócił na mnie uwagi schylam się. Okazało się, że z drzwi obok, których stałam odpadła pewna tabliczka, której zdjęcie wstawię Wam na końcu tego trochę już długiego posta. Nie odwracając się i udając, że nie wiem co się dzieje schodzę po schodach na dół. Gdybyście mnie zobaczył, kiedy tak sobie idąc słyszę, jak ktoś za mną biegnie, a tym kimś okazuje się ten okropny ochroniarz, którego wyobrażałam sobie biegnącego za mną i plakatem, na którego tak polowałam. Fałszywy alarm. Pan przebiega obok mnie, a ja mogę spokojnie odetchnąć. Dla wszelkiego bezpieczeństwa postanawiam jednak tabliczkę schować do koszulki, której rozmiar staje się niesamowitym atutem.
Kończy się właśnie 4 set, Zaksa wygrywa. Zasłużenie i można ich lubić lub nie, ale przyznać trzeba – dobrze grają J A ZAKSA GIRLS dzielnie kibicowały i odbierały miliony gratulacji i buziaków oczywiście od swoich ZAKSA BOYS. Ja jednak ruszam na górę, by dostać się do mojego wymarzonego plakatu. Ludzie powoli wychodzą więc liczba świadków maleje, panów ochroniarzy jednak nie. Chociaż osobiście zauważam ubytki w liczbie plakatów i nawet mój sąsiad po 3 secie z uśmiechem na twarzy przyniósł pod pachą taki oto właśnie plakat, na którym było widać kawałki taśmy, postanowiłam się nie poddawać. Po zrobieniu 5 kółka po całej hali lekko rozczarowana wracałam na dół, kiedy zauważyłam, że miła Pani ze sklepiku zwija właśnie manatki do wielkich kartonów, a na jednym ze stojaków wisi plakat, ba nawet dwa. W sekundzie jestem przy Pani i z uśmiechem pytam i wskazuję, na to czego szukałam. Bez problemu uzyskałam tym sposobem 2 plakaty, które zaprzątały mi głowę dłuższy czas wyjazdu do Częstochowy.
Do domu wracamy około godziny 20 i zupełnie wyczerpania padamy na łóżka. Takie wyjazdy są bardzo fajne i wiąże się z nimi wiele wspomnień, ale wyczerpują mnie doszczętnie J
Wspomniana wcześniejj tabliczka :) |
A dzisiejszy wieczór prawdopodobnie spędzę oglądają wybory Miss z Bartmanem. Się porobiło J
Do napisania J